W oczach klienta lub użytkownika końcowego nie ma znaczenia, jak zaawansowany jest Twój system ani ile godzin kosztował jego rozwój. Jeśli coś nie działa intuicyjnie albo po prostu frustruje – zostanie porzucone, bo z perspektywy użytkownika to powody, żeby nigdy więcej nie wrócić. Właśnie dlatego testerzy są często niedocenianymi bohaterami projektów IT. To oni myślą jak użytkownicy, przewidują nietypowe scenariusze, zaglądają tam, gdzie reszta zespołu jeszcze nie spojrzała. Ich zadaniem jest nie tylko „poklikać i sprawdzić, czy działa”, ale też upewnić się, że działa dokładnie tak, jak powinno – w każdych warunkach i na każdym urządzeniu. W tym artykule zebraliśmy 10 przykładów błędów, które, choć mogą wyglądać niewinnie, mają potencjał wywrócić projekt do góry nogami. Na szczęście, każdy z tych błędów można wykryć na czas. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie patrzeć.
To jeden z tych błędów, które mogą umknąć nawet w dobrze prowadzonym projekcie – zwłaszcza, jeśli pierwsze testy koncentrowały się na wersji desktopowej, a mobilna była traktowana jako ta „drugorzędna” w kontekście zdefiniowanej grupy docelowej. Może się zdarzyć, że zespół produktowy, czy klient bazuje głównie na komputerach stacjonarnych, a wersja mobilna – mimo że istnieje – nie została przetestowana w pełnym zakresie urządzeń i scenariuszy.
Efekt? Na desktopie wszystko działa bez zarzutu. Formularz kontaktowy się wysyła, rejestracja przebiega bez problemu, przycisk „Zamów teraz” reaguje prawidłowo. Tymczasem po otworzeniu aplikacji lub strony na smartfonie – nagle kluczowy przycisk po prostu… nie działa. Klikasz i nic się nie dzieje. Zero reakcji. Żadnego komunikatu. Żadnej informacji, że coś poszło nie tak.
Taki błąd może wynikać z drobnego problemu technicznego: niepoprawnie zdefiniowanego obszaru klikalnego, niewidocznego nakładającego się elementu czy różnicy w implementacji przycisku na mobile. Czasem wystarczy jedna wadliwa linijka kodu, by zablokować działanie przycisku na konkretnym urządzeniu lub przeglądarce.
Przykład z życia?
Użytkownik otwiera mobilną wersję strony restauracji, przegląda menu, dodaje dania do koszyka, chce złożyć zamówienie... i nie może, bo przycisk „Zamów” nie reaguje. Nie szuka przyczyny. Nie dzwoni do lokalu. Po prostu zamyka stronę i zamawia u konkurencji. Tracisz klienta w chwili, gdy był gotowy zapłacić.
Płatność to moment największego zaufania użytkownika do systemu. To też chwila największej niepewności, bo właśnie wtedy dochodzi do realnego przepływu pieniędzy. A jeśli w tym krytycznym momencie coś pójdzie nie tak – cała relacja może się rozsypać.
Jednym z najczęstszych problemów w integracjach z systemami płatności jest brak jasnego komunikatu o statusie transakcji. Użytkownik wprowadza dane karty, potwierdza przelew, czeka… i nic się nie dzieje. Strona nie ładuje się dalej, nie pojawia się żadne potwierdzenie ani ekran z podsumowaniem. Czy płatność przeszła? Czy został obciążony? Czy musi spróbować jeszcze raz?
W efekcie:
Co ciekawe, taki problem często nie wynika z awarii samej płatności, ale z drobnych luk w obsłudze scenariuszy „pomiędzy” – np. niewłaściwego przetworzenia odpowiedzi z bramki płatniczej, błędów przy przekierowaniu z powrotem do aplikacji albo braku przetestowania rzadziej występujących ścieżek. Takie sytuacje mogą też ujawniać się tylko w określonych warunkach: przy słabszym połączeniu internetowym, na konkretnych modelach telefonów albo po przerwaniu procesu i jego wznowieniu.
Przykład?
Użytkownik kupuje bilet na wydarzenie. Przechodzi przez cały proces, płaci, ale nie dostaje żadnej informacji zwrotnej. Nie ma biletu. Nie wie, czy powinien czekać, bo zostanie on wysłany z opóźnieniem, po prostu odświeżyć stronę czy próbować jeszcze raz. Zostaje z niepewnością i brakiem zaufania – a to najgorsze połączenie, jeśli chodzi o konwersję.
Nie każda awaria systemu musi być czerwoną planszą z błędem. Czasem największym problemem jest... cisza. Brak informacji, że coś poszło nie tak. Brak komunikatu, który mówi użytkownikowi: „wiemy, co się stało i pomożemy Ci przez to przejść”.
System, który nie informuje o błędach lub daje komunikaty niezrozumiałe, zostawia użytkownika sam na sam z niepowodzeniem. A większość użytkowników – szczególnie tych nowych – nie ma cierpliwości do zgadywania, co zrobili źle.
Przykład?
Użytkownik składając zamówienie, wypełnia wszystkie pola, klika „Dalej” – i nic się nie dzieje. Brak przejścia do kolejnego kroku lub potwierdzenia zamówienia, brak komunikatu o błędzie lub niepoprawnym wypełnieniu pól. Nie wie, że w numerze telefonu użył spacji, albo że nie wypełnił jednego z wymaganych pól. Przycisk nie reaguje, ekran się nie zmienia, a użytkownik zaczyna się irytować. Po kilku próbach... zamyka stronę.
Czasem problemem nie jest błąd w kodzie, ale brak informacji, że użytkownik powinien coś poprawić lub spróbować inaczej. A czasem komunikat jest – ale niezrozumiały, nieprecyzyjny lub wyświetlany w miejscu, którego nikt nie zauważy. Efekt? Zniechęcenie użytkownika, porzucenie procesu i negatywny obraz firmy.
Systemy informatyczne mają jedną ważną cechę: są dokładne. Działają zgodnie z określonymi regułami i schematami zaszytymi w kodzie. Problem zaczyna się wtedy, gdy te reguły ulegają zmianie – a systemu nikt o tym nie poinformował. Szczególne ryzyko takich sytuacji pojawia się w dynamicznie rozwijających i zmieniających się systemach, takich jak np. e-commerce, gdzie często pojawia się rozbudowana polityka rabatowa czy zaawansowane konfiguratory produktów.
W teorii wszystko działa: przykładowy konfigurator pozwala użytkownikowi dopasować ofertę do swoich potrzeb. W praktyce – jeśli logika działania nie uwzględnia szerszego kontekstu, łatwo o sytuację, w której system traci spójność, a użytkownik zostaje zdezorientowany.
Przykład?
W sklepie motoryzacyjnym zaprojektowany został konfigurator z myślą o personalizacji kasków motocyklowych. Użytkownik może wybrać typ skorupy, kolor grafiki, rodzaj zapięcia, dodatkową blendę przeciwsłoneczną czy uchwyt do intercomu. Wszystko działa bez zarzutu – bo system został dostosowany do tej jednej, konkretnej kategorii.
Z czasem właściciel sklepu decyduje się rozszerzyć opcję konfiguracji również na inne produkty – na przykład torby i sakwy motocyklowe, które także występują w różnych wersjach, rozmiarach, mają różne rodzaje uchwytów i zapięć oraz wykonane są z różnych materiałów. Konfigurator zostaje przypisany do nowej kategorii, ale nie uwzględnia jej specyfiki. W efekcie system zaczyna się „rozjeżdżać”: błędnie wyliczane ceny, brakujące opcje wyboru, niepoprawne komunikaty.
To nie jest błąd programistyczny – to naturalna konsekwencja sytuacji, w której system został użyty w nowym kontekście, bez wcześniejszego dostosowania logiki działania. Właśnie takie momenty uwidaczniają konieczność testowania systemu w różnych kontekstach – również w przypadkach, kiedy może zmienić się jego sposób użycia. Pozwala to wyłapać potencjalne konsekwencje takich rozszerzeń – zanim zrobi to sfrustrowany klient.
W dobrze zaprojektowanym systemie każdy użytkownik powinien mieć dostęp tylko do tych danych i funkcji, które są mu faktycznie potrzebne. Brzmi jak coś oczywistego? W praktyce – bardzo często właśnie na tym etapie mogą pojawić się groźne niedopatrzenia.
Tego typu błędy są wyjątkowo niebezpieczne, bo dotyczą nie tylko komfortu użytkownika, ale przede wszystkim bezpieczeństwa danych i zgodności z przepisami np. RODO. Nawet jedno takie nieautoryzowane przekroczenie granicy dostępu – gdy użytkownik widzi lub edytuje dane, do których nie powinien mieć uprawnień – może oznaczać wyciek danych osobowych, wewnętrzny incydent, a w skrajnym przypadku: kontrolę z urzędu, wysoką karę i utratę zaufania klientów.
Co więcej, tego rodzaju problemy często nie wychodzą podczas testowania pojedynczych funkcji - bo funkcje działają. Problem leży w tym, dla kogo działają.
Przykład?
Pracownik działu sprzedaży loguje się do panelu klienta i – zupełnie przypadkiem – widzi dane finansowe z innego działu. Może pobrać plik z zestawieniem faktur innych klientów, sprawdzić historię zamówień, a nawet zmienić dane kontaktowe. Technicznie wszystko działa, ale dla kogoś, kto nigdy nie powinien mieć takich uprawnień.
System działa świetnie. Testy funkcjonalne przeszły bez problemów, wszystko wygląda stabilnie, ale to dlatego, że testujesz oprogramowanie... w warunkach laboratoryjnych. Z jednym lub kilkoma użytkownikami. Bez presji, bez ruchu, bez prawdziwego zainteresowania.
A później przychodzi czas na nową kampanię marketingową. Banery, newslettery, influencerzy – wszystko działa, ludzie klikają. W ciągu kilku minut na Twoją stronę wchodzi kilkaset, a potem kilka tysięcy osób. I wtedy zaczyna się problem: strona przestaje odpowiadać, formularze nie wysyłają danych, użytkownicy widzą komunikaty błędów - i wychodzą.
Przykład?
Marka odzieżowa wypuszcza limitowaną kolekcję – komunikacja poszła szeroko, a zainteresowanie jest ogromne. Użytkownicy wchodzą, dodają do koszyka, próbują przejść do płatności… i system nie wytrzymuje obciążenia. W ciągu kilkunastu minut kampania, która miała być sukcesem, zamienia się w kryzys. Klienci są sfrustrowani, produkty się nie sprzedają, a dział wsparcia pęka w szwach od nowych zgłoszeń.
Tego typu błędy wynikają z braku testów wydajnościowych. A przecież da się przewidzieć, że po kampanii promocyjnej ruch wzrośnie, wiadomo, kiedy zaczyna się sezon, a duże wydarzenia naturalnie przyciągają więcej kliknięć, logowań i wyszukiwań. Da się to zasymulować. Trzeba tylko o tym pamiętać – i zlecić testy obciążeniowe. Czasem to nie bug, a spowolnienie o kilka sekund, które może zadecydować o tym, że klient się sfrustruje i nie sfinalizuje zakupu.
Nie ma nic bardziej frustrującego dla użytkownika niż sytuacja, w której już wszystko gotowe: wybrał produkt, dodał do koszyka, przeszedł przez formularze, zapłacił… i dopiero po chwili dowiaduje się, że zakup nie może zostać zrealizowany. Coś poszło nie tak, ale nikt mu wcześniej o tym nie powiedział.
Tego typu błędy bardzo często wynikają z niespójnej logiki systemu lub braku synchronizacji danych. Np. produkt już został wykupiony przez kogoś innego, ale nadal jest widoczny jako dostępny. System pozwala go dodać do koszyka, przejść przez cały proces zakupowy, zapłacić – i dopiero potem informuje użytkownika, że zamówienie musi zostać anulowane.
Dlatego właśnie istotne jest sprawdzanie tzw. scenariuszy brzegowych – nietypowych przypadków, w których np. kilku użytkowników działa jednocześnie na tych samych danych. Symuluje się obciążenie koszyka, testuje ograniczenia zapasów, weryfikuje, czy system odpowiednio wcześnie „rezerwuje” produkt i w skrajnych przypadkach odrzuca zamówienie, zanim użytkownik zaangażuje się emocjonalnie – i finansowo.
Przykład?
Sklep internetowy z elektroniką. Klient „upolował” laptop w świetnej promocji – jedną z ostatnich sztuk. Dodaje go do koszyka, uzupełnia niezbędne dane i płaci. Chwilę później dostaje maila: „Przepraszamy, wybrany produkt nie jest już dostępny, Twoja płatność zostanie zwrócona w ciągu 5 dni roboczych”. Z punktu widzenia sklepu – błąd techniczny. Z punktu widzenia klienta – strata czasu i pieniędzy, a przede wszystkim: utrata zaufania.
Co gorsza, takie sytuacje często są trudne do „odkręcenia”. Bo nawet jeśli zwrot zostanie zrealizowany bez problemu, doświadczenie użytkownika już zostało zniszczone – i nie da się go naprawić kolejnym mailem z przeprosinami.
Możesz mieć w systemie wszystkie potrzebne funkcje: szybki kontakt, konfigurator produktów, wygodne filtrowanie, intuicyjne zarządzanie kontem. Ale jeśli użytkownik nie wie, że one tam są, albo nie potrafi ich znaleźć – to tak, jakby w ogóle ich nie było.
To nie żart – czasem największym problemem nie jest brak funkcjonalności, ale jej... ukrycie. Linki prowadzące donikąd, przycisk, który wygląda jak zwykły tekst czy funkcja umieszczona w miejscu, którego nikt się nie spodziewa – to tylko kilka przykładów takiego nieświadomego „ukrycia” funkcji w systemie. A gdy użytkownik nie znajduje tego, czego szuka, zaczyna błądzić, klikać „na oślep”, kombinować – aż w końcu się poddaje.
Przykład?
Użytkownik trafia na stronę sklepu dzięki poleceniu influencera. Wchodzi z podanego linka, ma kod rabatowy i chce coś kupić. Dodaje produkt do koszyka – ale nigdzie nie widzi pola na wpisanie kodu. Nie ma go w podsumowaniu zamówienia, nie ma przy formularzu, nie ma żadnego „Masz kod promocyjny?” w zasięgu wzroku. Po minucie frustracji zamyka stronę – bo przecież miał dostać rabat, a nic na to nie wskazuje. Może promocja się skończyła? Może został wprowadzony w błąd? Niezależnie od powodu – sprzedaż nie doszła do skutku. Tymczasem pole do wpisania kodu znajduje się… ukryte pod rozwijanym linkiem „+ Opcje dodatkowe”, tuż nad przyciskiem „Zamów”. Widoczne tylko dla tych, którzy wiedzą, że trzeba tam kliknąć.
Tego rodzaju błędy nie są „techniczne”. System przecież działa. Ale z punktu widzenia użytkownika – nie działa tak, jak powinien. I to wystarczy, by do tej pory pozytywne doświadczenie poszło na marne. System musi być intuicyjny nie tylko dla jego twórców i lojalnych użytkowników, ale również dla osoby, która korzysta z niego pierwszy raz.
Nowoczesny system to nie tylko jego funkcjonalność – to także wygląd i wrażenia z użytkowania. Estetyczny, spójny interfejs graficzny potrafi zbudować zaufanie, ułatwić poruszanie się po systemie i sprawić, że użytkownik po prostu lubi z niego korzystać.
Niestety interfejs, który wygląda świetnie na jednym urządzeniu, nie zawsze będzie działał tak samo dobrze w innych warunkach. Zmienia się rozdzielczość, rozmiar ekranu, typ przeglądarki, orientacja telefonu – i nagle idealny układ elementów zaczyna się „rozjeżdżać”.
Przykład?
W mobilnej wersji systemu dwa przyciski – „Zapisz” i „Anuluj” – są umieszczone zbyt blisko siebie. Użytkownik kończy wypełniać ważny formularz, trafia w zły przycisk, a dane znikają. Bez ostrzeżenia. Bez możliwości cofnięcia. Wszystko przez to, że na małym ekranie pole do kliknięcia jest zbyt małe lub zbyt ściśnięte.
Nie są to błędy wynikające z niedopatrzenia – tylko z różnorodności środowisk, w jakich działa dzisiejsze oprogramowanie. Właśnie dlatego niezbędne jest, aby sprawdzać, jak system zachowuje się w różnych warunkach - na starszych smartfonach i tabletach, w trybie nocnym, z powiększonym tekstem, w pionie i poziomie, czy z włączoną klawiaturą ekranową. Należy upewnić się, że interfejs jest nie tylko estetyczny, ale przede wszystkim funkcjonalny, responsywny i dostępny – niezależnie od tego, z jakiego urządzenia korzysta użytkownik.
Nawet najładniejszy projekt nie spełni swojej roli, jeśli będzie zbyt trudny w obsłudze.
Są takie sytuacje, w których wszystko działa zgodnie z dokumentacją, bez żadnych błędów. A mimo to – użytkownik kończy sesję sfrustrowany. Bo nie chodzi tylko o to, czy coś działa. Ważne jest też jak działa i czy to działanie jest zgodne z oczekiwaniami użytkownika.
Ten typ błędu jest wyjątkowo podstępny, bo nie ma tu oczywistej awarii. Nie wyskakuje powiadomienie o błędzie, system się nie zawiesza, ale jednak coś nie gra.
Przykład?
Formularz, który użytkownik wypełnia przez kilka minut, zawiera przycisk „Zapisz i przejdź dalej”. Brzmi jak kontynuacja procesu – ale po kliknięciu użytkownik trafia na ekran „Dziękujemy, zakończono”. Dane zostały zapisane, a proces zamknięty. Użytkownik jest zaskoczony, czuje się zdezorientowany, a czasem nawet oszukany.
Inna sytuacja? Wypełniasz formularz, przypadkowo cofasz się o krok – i cały wprowadzony tekst znika bez żadnego komunikatu. Nie było pytania „Czy na pewno chcesz wyjść?”, nie było opcji zapisania wersji roboczej, dane nie zostały automatycznie zapisane w formularzu. Nagle wszystko przepada.
Takie rzeczy frustrują najbardziej - nie są oczywistym błędem, ale są błędem w doświadczeniu. Działają wbrew logice, do której użytkownicy są przyzwyczajeni lub której spodziewają się, patrząc na komunikaty znajdujące się w systemie. A jak coś nie działa intuicyjnie – to działa źle.
Przyznajemy się – trochę postraszyliśmy, ale nie bez powodu. Wszystkie opisane wyżej błędy to realne przykłady sytuacji, które mogą zdarzyć się nawet w dobrze prowadzonych projektach. Bo tworzenie oprogramowania to nie tylko pisanie kodu. To złożony proces, na który składa się również planowanie, testowanie, rozumienie użytkowników i przewidywanie tego, co może pójść nie tak. I właśnie na tym etapie najłatwiej jest zyskać przewagę – zanim jeszcze produkt trafi w ręce klientów.
Nie chodzi o to, że każdy projekt jest skazany na porażkę, jeśli nie przewidzimy każdego możliwego scenariusza. Warto jednak mieć świadomość, że wiele problemów można wyłapać wcześniej – zanim zamienią się w kosztowne poprawki, nieplanowane przestoje czy negatywne opinie użytkowników.
Rola testera w tym procesie jest kluczowa. To nie tylko ostatnia linia obrony przed błędami. To partner, który wnosi inną perspektywę – spojrzenie z poziomu realnego użytkownika i doświadczenie w wychwytywaniu sytuacji, które na pierwszy rzut oka wydają się niegroźne.
Jeśli zależy Ci na systemie, który nie tylko spełnia wymagania techniczne, ale jest też stabilny, bezpieczny i skutecznie wspiera Twój biznes – nie pomijaj testowania. To nie koszt - to inwestycja w jakość, wizerunek i przede wszystkim spokój.
A jeśli szukasz zespołu, który zna się na tym naprawdę dobrze – napisz do nas! Pomożemy Ci stworzyć rozwiązanie, które nie tylko działa, ale też robi świetne wrażenie.